|
| Korytarz | |
| | Autor | Wiadomość |
---|
Mistrz Gry
| Temat: Korytarz Sob Paź 04, 2014 10:14 am | |
| Korytarze pierwszego piętra są równie ciemne i raczej mało przyjemne, jak te znajdujące się piętro niżej. Poza niewielkimi balkonikami rozmieszczonymi mniej więcej co pięć metrów od siebie i wychodzącymi na hol nie znajdzie się tu żadnej innej atrakcji. Nie ma tu okien, a mozaikowa posadzka nazbyt często przyprawia nieuważnych uczniów o kontuzje – niektóre płytki niespodziewanie unoszą się nieco wyżej, inne nagle stają się niebezpiecznie śliskie, a jeszcze inne zwyczajnie znikają. | |
| | | Rosie Walker
Skąd : San Francisco, Stany Zjednoczone Rok nauki : V
| Temat: Re: Korytarz Wto Lis 04, 2014 10:02 pm | |
| To nie była dobra pora na wizyty w sekretariacie. Chociaż urzędujący w nim gryzipiórki swojej służby uczniom nie kończyli właściwie nigdy, były momenty w ciągu dnia, podczas których zwyczajnie nie powinno się zaglądać do świątyni kolegialnego bezprawia. Tak jak teraz, kiedy na zegarach już-już prawie wybijała tak zwana godzina ciszy nocnej, której obowiązek przestrzegania mieli wszyscy, zaś w praktyce wyglądało to odrobinę inaczej. Śmieszki-chiszki, ciasteczka, kawusia, ploteczki, zalotne spojrzenia, pełne pogardy uśmieszki oblane lukrem i ta nieznośna woń drogich, odurzających perfum. To było ponad uczniowską cierpliwość i dalece przekraczało granice tolerancji osobliwości wszelakich. Dlatego stojąc przed drzwiami sekretariatu, Rosie zastanawiała się dobry kwadrans, czy na pewno ma ochotę właśnie teraz, dokładnie w tej chwili prosić o poświęcenie jej chwili czasu na załatwienie spraw dłuższego pobytu w domu w czasie ferii świątecznych. To było przecież nic. Kilka wyuczonych gestów, parę mądrych i uprzejmych słów. I całe wieki czekania, aż babeczki znikną z porcelanowych talerzyków, by umazane lukrem palce nie musiały dotykać nowo zakupionego pióra i wysmarować ważnych dokumentów. Równie dobrze mogła tu przyjść za trzy godziny, kiedy na straży porządku zostanie tylko jedna osoba. Albo poczekać do rana, gdy pełen profesjonalizm obserwowany był bacznym spojrzeniem dyrektora. Teraz mogła wrócić z powrotem do dziewczęcej kwatery. Gdyby to tylko było takie proste. - Skąd się tu wszystkie wzięłyście? – Cichy głos odbił się od ścian korytarza, niknąc gdzieś w dali. Zaraz jednak zawtórował mu chórek miauknięć, a cztery spasione kociska zaczęły ocierać się o kostki Rosemary, nie pozwalając jej ani na chwilę odwrócić od siebie uwagi, którą wreszcie ktoś łaskawie raczył im poświęcić. Dziewczyna przykucnęła, drapiąc za uchem jedno ze stworzeń. Regulamin Kolegium nie zakazywał trzymania w szkole innych zwierząt niż sowy, nieczęsto jednak zdarzało się, by czyjkolwiek futrzak nie znajdował się pod czujnym okiem swojego właściciela – głównie dlatego, że każdy bał się o swojego zwierzęcego kompana. Wszak w przeciągu kilku ostatnich lat nie raz, nie dwa słyszało się o zniknięciach uczniowskich żab, szczurów, kotów czy psów. | |
| | | Dylan Venderosa
Skąd : Brooklyn, Nowy Jork Rok nauki : VI
| Temat: Re: Korytarz Wto Lis 04, 2014 10:32 pm | |
| Po treningu, który był nader irytujący jak zresztą zawsze wszystko, wziął kąpiel i zaszył się na jednym z balkonów z kawałkiem barwionego magicznie szkła, które kiedyś znalazł na wakacjach gdzieś na wybrzeżu w Palermo. Stał wyglądając na hol i szydził pod nosem z ludzi, bawiąc się swoją dziecięcą pamiątka. Miała unikatową zdolność fantazyjnego zniekształcania i odbarwiania ludzi, na których przezeń patrzył. Nierzadko obserwowani wyglądali jak komiczna krzyżówka zwierząt w związku z czym Venderosa słusznie zakładał, że ten magiczny przedmiot ma coś wspólnego z badaniem chanuli. Szkoda, że było pęknięte. Gładził palcem ołowianą, kutą i dość skromną obręcz wokół drobiazgu, zastanawiając się przez chwilę do kogo mógł należeć, ale tylko drobną, zastanawianie się nad czymkolwiek na dłuższą metę go irytowało. Kroki na korytarzu, jak i chóralny odzew kotów wprowadziły ruch na jego zamyślonej twarzy. Jakieś pytanie przeskoczyło z brwi na brew, gdy obracał się przodem do zasłyszanych dźwięków i wyjrzał zza węgła niczym typowy szpieg. Różka. Oparł się o kamienną ścianę ramieniem, starając się pozostać bezszelestnym i niezauważonym na tyle, na ile pozwalała mu czujność jej zapchlonych kompanów. Nie znosił kotów. Psów zresztą też nie. Chyba żadnych zwierząt. No, może poza Różą. Jego stosunek względem tego okazu był inny. Trudno określić czy jakiś specjalnie lepszy, bo w przypadku Dylana nie istniała norma, do której można by się odnieść, jednak stanowczo widział ją inaczej. Jeśli można wnioskować, że ją lubił i za co, to na pewno za to, jaka była nawiedzona. Za jej odpychającą aurę. Za tajemniczość. Im bardziej go nie chciała wpuścić, tym intensywniej się tam pchał. Im oczywistsze dawała mu odpowiedzi, tym wytrwalej drążył temat. Taki był jej ciekaw niezmiernie, jak nigdy, jak niczego. I choć czasem gotów był zadrapać jej pokraczne, czarujące ciało, ugryźć szczerze-fałszywe usta do krwi, zamykać oczy pocałunkami, by je za chwilę otwierać uparcie i zaglądać cóż się w nich mogło przez ten moment zmienić, to i tak najbardziej lubił ją oglądać w jej własnym środowisku. Tak jak teraz. Trochę pochmurną, trochę odstającą, z tymi pchlarzami zaśmierdłymi, kucającą bezsensu na środku korytarza, jakby niczego nie było wcześniej i nic nie miało nadejść potem. | |
| | | Rosie Walker
Skąd : San Francisco, Stany Zjednoczone Rok nauki : V
| Temat: Re: Korytarz Czw Lis 06, 2014 9:13 pm | |
| Nie zastanawiała się nigdy, jak nieznośnym może okazać się fakt umyślnego ignorowania. Czy to w ogóle może irytować? Do jak wielkiej pasji potrafi doprowadzić brak jakiegokolwiek zainteresowania? Zwłaszcza ze strony kogoś takiego jak ona? Czy ktokolwiek w ogóle łaknąłby jej atencji? Czy komukolwiek przyszłoby do głowy sprawdzenie, jak bardzo podzielną ma uwagę, by móc przeciw niej wnieść wydumane zarzuty o ignorancję? To nie było ważne. To prowokowało jedynie kolejny nic nie znaczący ciąg retorycznych pytań mający zapełnić miejsce między wdechem a wydechem i ciemność w czasie mrugnięcia. Jak? Dlaczego? Kiedy? Po co? Czy to realne? Czy to tylko gra? A wszystko było przecież jasne, nie było żadnego przekrętu, żadnych magicznych sztuczek. Kłamstwo nie ugnie się kłamstwu. Magii nie da rady oszukać magią. Ignorancji nie można zignorować. Ona nie potrzebując niczyjej uwagi, nie czuła się pomijana. Gdy półmisek z ziemniakami podany został kolejnej osobie, nie tobie, tak musiało być. Gdy nie zauważono cię na zajęciach, choć siedziałeś w centrum klasy, tak musiało być. Gdy próbując zagaić rozmowę nikt ci nie odpowiada, tak musiało być. To normalna kolej rzeczy, żadna złośliwość losu. Nie rób z siebie męczennika. Nic nie zyskasz, nic nie stracisz. Gdy wreszcie jeden z futrzaków dostrzegł nowy ruch i bezmyślnie postanowił skierować się w stronę swojej kolejnej ofiary, Rosemary drgnęła, oglądając się za siebie. Dobry wieczór, Italio. Nim kot zbliżył się bardziej do Venderosy, został bez większych wyrzutów sumienia potraktowany przez Różę zaklęciem petryfikującym. Żadnych przepraszających uśmiechów, żadnego wzruszenia ramion. Nie było jej przykro. Nigdy nie jest. Tak po prostu musiało się stać. Nie było innego wyjścia, jakichkolwiek półśrodków. - Długo tu stoisz. Pytanie-stwierdzenie. Przywitanie-pożegnanie. Niemiło cię widzieć. Jak minął ci dzień. Nie zauważyłam cię. Dobrze wyglądasz. Wystarczy powiedzieć cokolwiek, wystarczy nie mówić nic. To tylko uprzejmość. Jesteśmy ludźmi, więc zachowujmy się jak na ludzi przystało. Ale czy na pewno to właściwy sposób? Rosie, nie oszukuj się. Nie oszukuj nikogo. Wiesz jak zachowują się ludzie. Otrzepawszy jasne rajstopy z zebranego na kolanach kurzu, splotła ręce na piersiach. Długo tu stoisz. Jak dużo widziałeś? Ile jeszcze będziesz tak stać? Dylan, Dylan, Dylan. Twoje imię smakuje jak czarne porzeczki. | |
| | | Dylan Venderosa
Skąd : Brooklyn, Nowy Jork Rok nauki : VI
| Temat: Re: Korytarz Czw Lis 06, 2014 11:08 pm | |
| No tak. Uśmiechnął się. Widok padającego w nagłym, konwulsyjnym szarpnięciu futrzaka, którego przecież już od początku nie darzył sympatią wzbudził w nim politowanie. Poczucie zażenowania i jakiejś szydery delikatnej. Samozadowolenia. Cierp skurwysynu. Przechylił głowę widząc konsternację reszty kotów, lekko spiętych i umykających na boki od sprawczyni zamieszania. Różko moja słodka. Moja. Słodka jak czarne lukrecje. Wcale słodka. Odkleił się od ściany jakby niczym ślimak był do niej przytwierdzony na nienazwany, nieistniejący śluz przemyśleń. Pod chłodnymi cegłówkami myślało sie przecież znacznie jaśniej, lepiej. Odepchnął nogą zesztywniałe pokracznie ciało stworzenia które leżało na jego drodze, jak gwiazdor kopiący puszkę, która swą marnością bytu kolidowała z purpurą dywanu po którym kroczył. Znikoma moralność. I nawet fikające gałki oczne sparaliżowanego kota nie wzbudziły jego zainteresowania. Był zajęty czym innym. - Mhm. - trochę odpowiedź, a trochę zgadzał się werbalnie z niewypowiedzianą, własną myślą, która gdzieś tam w jego głowie zadzwoniła czystym, słowiczym trelem. Jesteś troche pierdolnięta mówił sobie. I 'mhm' się ze sobą sam zgadzał, niezainteresowany jej opinią. Czasem wydawało się, że ich relacja nie ma racji bytu. Nie ma logiki w połączeniu tych dwóch osób nawet w tym, że są tak różne. Zasada o przeciwieństwach nie miała tu sensu, a szukanie powiązań w ich charakterach było zadaniem co najmniej karkołomnym. Jednak trwało. Przynajmniej w jego przekonaniu. I niespecjalnie wnikał w te jej niespieszne czułości, gesty odrzucenia czy tez umiłowanie własnego nieszczęścia, zapędzania się w tą nizinę towarzyską. Zastanawianie się przecież było męczące. Wolał po prostu żyć. Taka jego nieznośna lekkość bytu. Podszedł jak zwykle bez ostrzeżenia, miała chyba czas się przyzwyczaić. Jak kiedyś tłumaczyli mu przy tresurze hipogryfów, że należy im się kłaniać i zbliżać lekko, z wolna, nie rozumiał. Nigdy tego nie robił. Po co się zakradać. Po co hamować swoją potrzebę. Wyciągnął rękę oplatając smukłymi palcami jej podbródek i minimalizując dystans między nimi. Nie wierzył w istnienie intymności, w końcu nie czuł skrępowania w stosunku do nikogo. Tym bardziej do niej. A fascynacja prowadziła go za rękę do posunięć za które normalny człowiek mógłby się wstydzić. Był wyższy. Większy. Obejmując ją jednym ramieniem w pasie nie pozwolił jej uciec. Mogła zawsze gryźć, mogła kopać, próbować na nim tych swoich wymyślnych zaklęć. Trudno. Zamknął ją w kajdanach, unosząc lekko podbródek i zaglądając w jej niepokorne, wiecznie niespokojne oczy, które na pozór przecież biły wręcz oziębłością. Skoro taka była obojętna, to czemu lubił czuć tętniące pod jej cienką, jasną skórą życie? Dlaczego widział w jej źrenicach te lęki? Dlaczego zauważał żal? I złość? Pochylił się i... zastygł. Nieruchomy, milczący, tu Cię mam księżniczko. | |
| | | Rosie Walker
Skąd : San Francisco, Stany Zjednoczone Rok nauki : V
| Temat: Re: Korytarz Nie Lis 16, 2014 6:29 pm | |
| Był tak bardzo nieznośny. Taki do rany przyłóż. Tak okrutnie nieprzyjemny każdym swoim atomem składającym się na tę włoską parodię Adonisa. Taki, taki, taki. Zakorzeniony głęboko w myślach, każdą znacząc swoją obecnością; bezczelnie, niby gwałtem, odzierając ją z resztek prywatności; przenikający skórę, mięśnie, kości, by rozerwać człowieka od wewnątrz i uwić sobie w nim gniazdko, a odchodząc nawet nie posprzątać. Był tak bardzo uwierający i tak niesamowicie wygodny, że wszystko aż bolało, gdy pojawiał się na horyzoncie, gdy myśli, migawka, wspomnienie wygrzebywało się na światło dzienne, gdy jednym słowem, gestem, mrugnięciem oka wprawiał w drganie całe powietrze aż wszystko w końcu zaczynało pulsować, drżeć, rozpadać się w pył. Jednak życie w gruzach to nie to, na co się pisała; nie w smak jej zakopywanie się w norach, nie ma ochoty na dźwiganie całego ciężaru świata. Na to była zbyt dumna – nie niegodna, ale właśnie dumna. Co obchodziły ją zmartwienia innych, na cóż miała zaprzątać sobie myśli wszelkimi niegodziwościami psującymi wszystko to, co nie należało do niej? To nie był jej świat, była tu jedynie gościem – bardziej lub mniej proszonym, wciąż jednak gościem – i to do gospodarzy należało zajmowanie się przybytkiem, z którego z taką ostrożnością korzystała. Jej pisane było spoglądanie na to wszystko z najwyższej wieży najwyżej położonego zamku. Nic poza tym, nic ponad to. A jemu to wszystko było obojętne. Tak zwyczajnie, tak po prostu, z tak obrzydliwym zadowoleniem czającym się w kącikach oczu. Dylan, mówił ci ktoś kiedyś, że chociaż kotów nie darzysz sympatią to jesteś do nich podobny? Trochę, odrobinę, ciuteczkę. Może gdybyś kiedyś zechciał się skradać, gdybyś na chwilę spróbował pohamować swoje żądze, gdybyś nie był tak porywczy, wówczas mógłbyś… Ale nie. Sugerowanie w ogóle takiej zmiany, myślenie o niej, to jak dopuszczenie się najgorszej ze zbrodni; to odarcie z tożsamości. A jesteś wyjątkowy, nie mógłbyś być inny. Takiego cię lubi, takiego cię chce, takiego przeklinałaby cię po kres świata, bo zasługujesz na to jak nikt inny. Nie drgnęła ani przez chwilę, gdy objął ją niczym pan i władca gestem pewnym, niemal władczym. Zdążyła już do tego przywyknąć, po cichu czyniąc z tego ich mały rytuał. Bez skrępowania pozwalała na moment zmieniać się w jego rękach w bezwładną marionetkę, której wszystkie sznurki to on dzierżył w dłoni. A potem, gdy każdej innej pannie serce powinno z ekscytacji wyskakiwać z piersi, zrywała wszelkie krępujące ją więzy. Była tylko swoja, niczyja inna. Nie groziła palcem, nie patrzyła karcąco. Wyswabadzała się kilkoma ruchami, znów trzymając iluzoryczny dystans. Oparłszy się o barierkę jednego z balkoników, kątek oka wodziła za Venderosą. Co kombinujesz? Co siedzi w twojej głowie? - Dlaczego? Dasz sobie zrobić trepanację? | |
| | | Dylan Venderosa
Skąd : Brooklyn, Nowy Jork Rok nauki : VI
| Temat: Re: Korytarz Nie Lis 16, 2014 6:59 pm | |
| I ten krótki moment gdy wiotczała, gdy drgały mu brwi i napinał mięśnie troche bardziej, w obawie, że mu wypłynie jak mdlejąca kałamarnica, jak gęsty eliksir i rozleje się po podłodze, tylko ten krótki moment się nie uśmiechał. To co robiła nie było dobre, ale przecież nie miał uwag. Tolerował ją taką. Obserwował. Akceptował w tym jej dziwactwie. To dziwactwo mu odpowiadało. Gdy się wyśliznęła sprawnie jak piskorz uśmiechnął się lekko, opuszczając ramiona. Chwytał ją i wypuszczał. To było czarujące. Uwielbiał tego doświadczać, choć wcale nie zamierzał się do tego przyznawać. Żyć by po prostu pożyć, podoświadczać, pospotykać się nawet sam ze sobą, poznawać. Za każdym razem widząc ją jego zapobiegawcza podświadomość układała kilka scenariuszy przebiegu takiego spotkania. Nie lubił zaskoczeń. Nie lubił też przewidywalności, ale on przecież niczego nie lubił. Wsunął ręce do kieszeni dżinsów i przymrużył oczy, śledząc kontem oka umykające niby obojętnie a jednak z przestrachem koty, znikające jeden po drugim za zakrętem korytarza. Do takich kotów to przecież wszystkim blisko. Niby tacy odważni, a jednak umykające strachliwe ścierwa. Jeśli już miałby czuć zainteresowanie którymkolwiek z nich, najbliżej by mu było do tego spetryfikowanego. W odróżnieniu od wszystkich innych, ten był już bogatszy w unikatowe jak na kocie życie doświadczenie. - Bo tak. - jak prosto jest żyć w skórze Venderosy. Wydaje się, że w jego świecie wszystko się dzieje bo się dzieje, czas płynie gdzieś obok, a on jak leniwy wędkarz leży na brzegu z żyłką przywiązaną do palca u nogi i jedynie kiedy ma na to ochotę to bawi się w czerpanie dobrodziejstw dnia codziennego. W świecie Dylana Ty również nie płyniesz z nurtem. Ty też nie jesteś w tej wartkiej, pędzącej rzeczywistości. Ty również siedzisz na brzegu. Tym przeciwległym. On może zerkać, uśmiechać się, może posrać się na złoto, a Ty i tak nie będziesz zaciekawiona jego stroną rzeki. Dlaczego więc wciąż tak nadskakuje? Zastanawianie się nad tym byłoby zbyt męczące, ale wydaje mi się, że to pewnie ta włoska krew amanta. Bo przecież nie to, żeby mu zależało na czymkolwiek, co Rosie? - Ero alla ricerca di voi. Proprio così. A volte mi annoio, io sto in un angolo, a guardare i corridoi. Non c'è posto nella scuola dove sarei andato bene. Non c'è nessuno a svegliarmi tali tempeste, quello che sento con voi. A volte ho nostalgia per l'equilibrio.* Mówił do niej po włosku, choć szczerze nie sądził, by znała ten język. Nie podejrzewał, by ją Włochy obchodziły w jakimkolwiek stopniu bardziej niż reszta świata. Mimo to swój ojczysty język czasem uważał za odpowiedniejszy do komunikacji, może to wewnętrzna potrzeba bycia wykluczonym? Wyobcowanym z amerykańskiego, anglojęzycznego świata. Odseparowanym od tej rzeczywistości. - A volte è difficile per me affrontare la solitudine, che io affronto scrutando negli occhi. Mi stai soffocando e trasmettere impulsi mio corpo, l'anima, mentre io sto morendo e voglio fare un passo in avanti. A volte ci vuole un senso di confusione in forma pura mia testa tearu, e anche se non giocare il ruolo principale di questo e sto andando oltre la parola. Ed è così faticoso Rosie, quindi mi annoia più interessante**... Trochę jakby do niej śpiewał, wpatrując sie w jej okrągłą buzię z zainteresowaniem poszukując oznak punktów stycznych z jego światem. Czasem miał obawę, że to dwa odmienne rodzaje autyzmu, ten jego i ten jej.
*- Szukałem Cię. Po prostu. Czasem nudzę się, stoję po kątach, obserwuje korytarze. Nie ma miejsca w tej szkole w którym czułbym się wpasowany. Nie ma nikogo, kto by we mnie budził takie sztormy, jakie czuję przy Tobie. Tęskno mi czasem do tego balansu. ** - Czasem jest mi ciężko sprostać samotności, z którą mierzę się zaglądając w Twoje oczy. Dusisz mnie i nadajesz impuls mojemu ciału, duszy, jednocześnie umieram i chcę robić krok naprzód. Czasem poczucie dezorientacji przybiera w mojej głowie czystą formę tetaru i choć nie gram w nim głównej roli to i tak staram się nad wyraz. A to takie męczące Rosie, tak bardzo mnie to nuży... | |
| | | Rosie Walker
Skąd : San Francisco, Stany Zjednoczone Rok nauki : V
| Temat: Re: Korytarz Nie Lis 23, 2014 4:31 pm | |
| Bo tak. Bo nie. Jakież to było łatwe. Jakie zabawne. Proste odpowiedzi na głupie pytania. Przecież świat leżał u ich stóp. U jego stóp. Mógł wszystko – co chciał, kiedy chciał i z kim chciał. I nic nie stanęłoby mu na przeszkodzie. A nawet jeśli? Nie pożyłoby długo. Bo tak. O to wszak chodziło. O życie, a nie bezwstydne wegetowanie. Nie chcesz żyć? Oddaj nam swoje życie, my już będziemy wiedzieć, jak je właściwie wykorzystać. Zrobimy z niego pożytek, nie zapomnimy. Bo tak. Kto nam zabroni? Zakazy siedzą tylko w naszych głowach, sami je sobie tworzymy, sami się ograniczamy, sami siebie więzimy w klatkach. Wolność to ułuda, bo kiedy tak bardzo chcemy ją osiągnąć stajemy się niewolnikami samych siebie. Nikt nie tyranizuje nas bardziej niż my sami. I tak pozostanie zawsze, nic nie zmieni tu uświadomienie sobie tej gorzkiej prawdy. Przecież nie można zrezygnować z siebie. Bo w imię czego? Zamiany klatki, w której już jesteśmy na inną? Sterroryzowania własnego „ja” jeszcze bardziej? To śmieszne. Uśmiechnij się. Jesteś niewolnikiem i panem. Masz siebie. To niewiele. To wszystko. Bo tak. Nie zmarnuj tego tak, jak zrobiła to ona. Niesforny wróbelek, który wszystko zawsze stawia na jedną kartę. To nie umiłowanie ryzyka – Rosie wolała stagnację, bierne przyglądanie się wszystkiemu wokół, by swój ostateczny ruch wykonać w ostatniej sekundzie, kiedy nie będzie już wyjścia i będzie trzeba zrobić cokolwiek, dla świętego spokoju. To głupota – dawanie sobie jak najmniejszej ilości czasu, bo tak, bo przecież nikogo nie obchodzi, co zrobi, bo nawet jeśli ktoś coś zauważy, nawet jeżeli skomentuje, to zaraz zapomni, wszak Walker nie była pożądanym tematem szkolnej gawiedzi. To dla niej jednak nie tragedia, obecna sytuacja pasowała jej jak żadna inna. Szara eminencja. Zawsze gdzieś z boku przygląda się przelewającemu przez szkolne korytarze tłumowi. Zawsze słyszy to, czego nie powinien usłyszeć nikt, bo zawsze jest w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Zawsze chowająca się w cieniach. Kolegium nie jest jej wrogiem, dało jej już poznać tyle swoich tajemnic. Odkryło przed nią tyle nieodkrytego. Wyciągając rękę w stronę Dylana, niewerbalnie nakazała mu podejść bliżej. Jeszcze trochę, no już. To nie będzie bolało. Nie mów już nic więcej, i tak cię nie rozumie. Mogłaby. Gdyby tylko chciała, mogłaby w mig nauczyć się tego śpiewnego języka, czarodziejom nauka języków przychodziła przecież tak łatwo. Mogłaby wówczas spijać każde słowo z jego ust i łapczywie pragnąć więcej i więcej. Podskórnie czuła jednak, że to by zniszczyło wszystko. Więc tkwiła w stanie nieświadomości. Mów co chcesz, dla niej ciągle jednak będziesz tym samym Dylanem Venderosą. A teraz chodź tu. - Lubię ten – powiedziała, kiedy wreszcie podszedł do niej, a ona mogła chwycić go za rękę i wskazać mu jeden z kilkudziesięciu cytatów wyrytych po zewnętrznej stronie barierki. – Więc? Jak uważasz? Ile jest krzyku w milczeniu? | |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Korytarz | |
| |
| | | | Korytarz | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |