Abaddon Delacroix
Skąd : Sztokholm, Szwecja
| Temat: Abaddon Delacroix Pon Paź 27, 2014 9:16 pm | |
| Abaddon Delacroix 27 lat | Szef Magicznych Oddziałów Specjalnych | czysta | Szwecja, Sztokholm | majętny
Wiele lat temu, pragnąć zdefiniować samego siebie stworzyłem coś na kształt opowieści. Opowieści pełnej zawiłości i znaków zapytania, a zarazem niezwykle klarownej. Gdy wypowiadam te słowa, pewien jestem, iż przyrównać mogę ją do tlących się węglików dających tylko tyle światła, ile trzeba, aby się zorientować, jak nieprzeniknione ciemności panują wokoło. Historia ta pozostawia po sobie zapewne więcej pytań, niż odpowiedzi, ale to nie ja powinienem ich udzielać. W końcu jestem tylko jej bohaterem. [...] Byłem już dorosły, gdy zdałem sobie sprawę, iż, niezależnie od tego, jak długo istniejemy, mamy wspomnienia - punkty w czasie, których nawet on sam nie jest w stanie zatrzeć. Chciałem podzielić się kilkoma z nich z Wami, z samym sobą. Może wypowiedzenie tego wszystkiego wystarczająco głośno pozwoli mi zrozumieć to, czego nie rozumiałem przez lata. A może jedynym, z czego zdam sobie sprawę będzie fakt, iż wiedza ta jest mi zupełnie zbędna. Czasem trzeba jednak zmienić perspektywę. Wtedy bowiem ujrzeć można to, co od zawsze umykało spojrzeniu. Coś, czego desperacko szukało się w świecie i w samym sobie. Witajcie we wnętrzu mojego umysłu.
Epizod 1. Dzisiaj narysujemy śmierć.
Kiedy patrzę z perspektywy czasu na mój mały defekt, jak nazywałem w młodości utratę pamięci zaczynam rozumieć, iż, choć wtedy wszystko wyglądało zupełnie inaczej, była to jedna z najlepszych rzeczy, jaka mi się przytrafiła. Z lat dziecięcych pozostały jedynie urywki, strzępki wspomnień, które najchętniej zatarłbym, nie pozwalając na to, aby został po nich jakikolwiek ślad. Są jednak ślady, które zatarciu ulec nie mogą, a moje blizny są tego idealnym przykładem. Są niczym mapa, która, dla jednych będąc dowodem potwornej przeszłości, dla mnie są jedynie symbolem tego, jak niewiele i jak często dzieliło mnie od śmierci. To mapa umierania, czasem powolnego i niezwykle dotkliwego w swym charakterze, czasem uderzającego z szybkością błyskawicy. Kiedyś wierzyłem, iż mogą mnie zniszczyć, a może tylko chciałem w to wierzyć. Ani matka, ani ojciec nie są w stanie dziś mi zaszkodzić. Paradoksalnie, to właśnie człowiekowi, który nigdy nie nazwał mnie swoim synem zawdzięczam tak wiele. Gdyby nie to, jakim był nigdy nie dotarłbym do miejsca, w którym znajduję się to dziś, tak więc dzięki, ojczulku, mam nadzieję, że gdy nadejdzie Twoja ostatnia godzina, będę mógł Ci pomóc. Jestem przekonany, iż Twoja śmierć będzie najpiękniejszą ze wszystkich, do których doprowadziłem. Obiecuję, że narysuję ją najlepiej, jak będę potrafił. Bezpośrednio na Twoim ciele.
Epizod 2. Preludium.
Nie żałuję w życiu niczego, choć czasami chciałbym, aby wydarzenia potoczyły się inaczej. Prawdopodobnie każdy by tego pragnął. Od początku wiedziałem, iż nie ma dla mnie miejsca we Francji, choć to właśnie tam się urodziłem. Moje nazwisko, czy raczej nazwisko mojego ojca było tam za bardzo znane. Jego uważali za Boga, mnie zaś - za pomiot szatana. Miałem dobre kilkanaście lat, nim zrozumiałem owy zgrzyt, oczywistą niezgodność bijącą z ich przekonania. On jednak nigdy zdawał się tego nie zauważać. Kiedyś myślałem, że udaje. Dziś wiem, że w istocie nie przeszło mu to przez myśl. Ale przecież nie musiało. Był na szczycie i nawet "ten przeklęty bękart", a może raczej zwłaszcza on nie mógł mu przeszkodzić. Nie pamiętam ile czasu dokładnie spędziłem w Szwecji, jednak był to ogromny fragment mojego życia. Życie tam nie było złe, choć i tam odprowadzano mnie spojrzeniami. Tam byłem jednak tylko buntownikiem, któremu nazwisko otwierać miało drzwi. W rzeczywistości jednak wyłącznie zamykało te, przez które chciałem przejść. Po wielu latach spotkałem matkę na jednym z bankietów. Poznała mnie dopiero wtedy, gdy się jej przedstawiłem. Nie zapytałem dlaczego odeszła. Nie miało to już znaczenia. Była dla mnie obcą kobietą. Ja byłem tylko facetem, z którym przypadkiem splotły się jej ścieżki. Wymieniliśmy kilka słów. Uścisnąłem nawet jej dłoń. Nigdy wcześniej, ani później nie spotkałem nikogo, kto byłby mi równie obojętny. Ona zaś nie mogła na mnie patrzeć, nie mogąc jednocześnie oderwać ode mnie wzroku. Wiem, że żałowała. Nie tego, iż mnie zostawiła, ale tego, że stałem się tym, kim się stałem. Pierwszy raz jednak nie mogła obwiniać nikogo innego. W końcu, gdyby się mnie nie wyparła, miałaby teraz wspaniałą i potężną marionetkę. Nie wątpię jednak w to, iż doskonale poradzi sobie beze mnie. Zawsze owijała sobie mężczyzn wokół palca z dziecinną wręcz łatwością. Kiedy następnym razem ją zobaczę, kupię jej róże. Może wtedy zrozumie, iż piękno przemija, może zdecyduje się wreszcie ustatkować. W końcu, jeśli tylko tego zechce, może mieć wszystko. Poza jednym. Nigdy nie odzyska syna.
Epizod 3. Umieraj ze mną. Umieraj dla mnie.
Ostatni, a zarazem pierwszy rok w Instytucie minął szybko. Zbyt szybko, abym zdołał powiedzieć czym różnił się od długiego okresu edukacyjnego, który spędziłem w szwedzkich ławach. Zawsze byłem dobrym uczniem. Gdy w głowie nie pozostaje już niemal żadne wspomnienie o wiele łatwiej jest skupić myśli na zdaniach wyczytanych w magicznych księgach czy tych, bardziej, lub mniej przydatnych, którymi raczyli nas profesorowie. To nie o naukę się jednak rozchodziło. Tęskniłem za Szwecją, choć niczego za sobą nie zostawiałem. To jednak dopiero w miejscu, które, zdawać by się mogło niezwykle podobne, okazało się zupełnie innym. Znalazłem wolność. Nie uciekałem już przed samym sobą. Nie uciekałem przed przeszłością. Odnalazłem swoje miejsce na ziemi. Swój kawałek nieba. Nigdy więcej nie miałem wracać. Nie miałem dokąd. Myślę, że mogę nawet powiedzieć, iż bywałem szczęśliwy, choć sny, które mnie nawiedzały przypominały o tym, jak bardzo źle może być. To jednak dzięki nim nauczyłem się doceniać to, co osiągnąłem. Wciąż byłem samotnikiem. Nadal introwertykiem. Stworzyłem własny system wartości, w którym dobro i zło mieszało się ze sobą. Kolejnymi trupami, które za sobą pozostawiałem próbowałem zapełnić pustkę, której uzupełnienie jest jednak niemożliwe. To zrozumiałem jednak dopiero po latach. Szokujące, ale nie pamiętam imienia ani jednej mojej ofiary, choć mógłbym podać najdrobniejszy element ich wyglądu bądź życiorysu. Czasami zastanawiam się, czy podejrzewali, że to ja. Przecież byłem idealnym kandydatem na mordercę. Widziałem strach w ich oczach, gdy przechodząc obok zastanawiali się, czy to oni będą kolejni. Nikt jednak nigdy nie powiedział nawet słowa. Nawet Kristian milczał, choć zawsze uważnie analizowałem każde jego słowo. Wątpię, aby mógł mnie jednak wtedy powstrzymać. Zresztą, miał swoje problemy. Jeśli zaś chodzi o mnie...Musiałem dokończyć to, co zacząłem. Po trupach do celu. Ale przecież celu nie było. Liczyła się więc podróż. Oni byli jej istotą, ja zaś, ostatnim, co widzieli, nim po raz ostatni zamykali oczy. Czy mam wyrzuty sumienia? Nigdy ich nie miałem. Gdyby dziś stanęli przede mną ponownie, uczyniłbym to samo. Ich koniec był nieunikniony, a byłem jedynie ostrzem przeznaczenia.
Epizod 5. Dzień, w którym pękło niebo.
Tamtego dnia wszystko zdawało się pęcznieć, w powietrzu wyczuwałem ten dziwny zapach, o którym udało mi się zapomnieć kilka lat wcześniej. Byłem tam gdzie chciałem. Praca Niewymownego zdawała się być dla mnie stworzona. Od dłuższego czasu nie miałem na rękach krwi. Poznałem nawet kilka kobiet. Muszę przyznać, iż niektóre z nich niezwykle mnie fascynowały. Nadal fascynują. Nie dlatego, iż były piękne, choć w istocie tak właśnie było. To, czym je wyróżniało był niezwykły umysł i ten niepowtarzalny sposób myślenia który sprawiał, iż wierzyłem w to, iż będzie, jak mówią. Nie potrafiłem związać się z żadną z nich na dłużej, a jednak uwielbiałem za to, co mówiły. Jak mówiły. Wielbiłem za to, jak milczały. Nie zdawały sobie chyba sprawy jak cholernie tego potrzebowałem. To milczenie, tak charakterystyczne dla mnie samego, pozwalało mi na wygranie walki z moimi własnymi myślami. Z tych zakątków mojego umysłu, do których wstępu nie mam nawet ja sam, dochodzą przeraźliwe krzyki i błagania. W większości miejsc panuje jednak cisza. Cisza, w której, jeśli jest się wystarczająco uważnym, da się usłyszeć pobrzmiewającą wśród niej muzykę. Cisza, którą odkryć pozwoliły mi właśnie one. A potem pękło niebo. Z dnia na dzień zostawiłem wszystko. Nie raz pierwszy i nie ostatni. Wybrałem Amerykę, tak, jak wielu z nas. Po raz kolejny szukałem swojego kawałka ziemi. Wiedziałem co robię. W końcu nie czyniłem tego po raz pierwszy. Wspomnienia wracały, jednak nie potrafiły mnie już zranić. Nie mogło uczynić tego nic, prócz mnie samego. Ameryka okazała się być dla mnie łaskawa, choć Skandynawia pozostawiła na mnie trwały ślad. Nigdy więcej nie wyglądała już jednak na szczęśliwe miejsce. Kto wie, może kiedyś tam wrócę. Dziś jednak nie patrzę wstecz. Rozpocząłem od nowa. Czasem brakuje mi ich milczenia i dźwięcznego śmiechu. Wierzę jednak, iż jeszcze kiedyś się spotkamy. Wyczuwam je. Wiem, że są w pobliżu i, kto wie, może nasze drogi splotą się ze sobą szybciej, niż przypuszczam? Nie chcę Was krzywdzić. Nigdy bym tego nie zrobił. Wiecie to, prawda? Jako jedyne nigdy nie patrzyłyście na mnie ze strachem, choć doskonale wiedziałyście, iż jest to jedyne słuszne uczucie. Czasem jednak i wasze myśli uciekały schematom. Wiecie, że mówię o Was. Wasze zdrowie, piękne panie.
Epizod 6. Nowy świat. Stare przyzwyczajenia.
Kiedy ludzie zostają zapytani o zdradzenie jednego wspomnienia zazwyczaj wybierają to pozytywne. Ja uczyniłem inaczej, czyniąc jednak z upiornej historii cokół, który posłużyć miał mi do wybudowania pomnika. Pomnika, który łączył przeszłość i przyszłość, w którym ja z lat młodzieńczych nie walczyłem z moim obecnym "ja". Pomnik, który nie pozwalał zapomnieć o tym, co uczyniłem, ale który pomagał mi zrozumieć, iż są rzeczy o wiele istotniejsze. Właściwie, pomaga do dziś. Upadałem i powstawałem wielokrotnie. Zawsze silniejszy. Zawsze o wiele dziwniejszy. Bardziej niebezpieczny. Przede wszystkim jednak lepiej rozumiejący siebie. To chyba ta umiejętność pozwoliła mi przetrwać to wszystko. Dziś jestem na szczycie. Dowodzenie Magicznymi Oddziałami Specjalnymi zdaje się być wisienką na torcie, ostatnim spojrzeniem umierającego. Wiem, że dzwony biją. Słyszę w głowie ich echa. Oczekuję kolejnego upadku. Mojego. Ludzkości. Całego świata, czy to magicznego, czy mugoli. Nie obawiam się tego, co nastąpi. Patrzę w przyszłość z błyskiem w oczach i tym nieodzownym, może nieco zbyt ironicznym półuśmiechem. Z gruzów zawsze powstaje coś pięknego. Kiedy zaś znowu upadniemy, może uda nam się odbudować rzeczywistość w sposób, który sprawi, iż nigdy więcej nic nie będzie mogło jej zniszczyć. Nie mam wątpliwości co do tego, iż uda się nam to uczynić. W końcu to my. Ta garść, która przetrwała zbyt wiele, aby tak po prostu się wypalić, aby wyblaknąć czy rozpuścić się w rzece czasu. W naszych umysłach jesteśmy tymi samymi dzieciakami, które wierzyły w to, iż świat kiedyś będzie należał do nich. Jesteśmy potępieni, straceni ale zejdziemy do Piekieł z wysoko uniesioną głową. Zanim jednak wybije nasza ostatnia godzina, musimy stoczyć najważniejszą bitwę. Bitwę o nas samych.
Epizod 7. Koniec.
A może dopiero początek? Otwórz oczy, przestań wreszcie śnić. Ja już nie śpię. Teraz kolej na Ciebie. Razem stworzymy nową rzeczywistość. Rzeczywistość godną nowego tysiąclecia. Nawet, jeśli nie dane nam będzie doczekać jutra. Wyrok zapadł. To końcowe odliczanie. Przyszłość zaczyna się teraz.
| |
|