|
| Gabinet Abaddona Delacroixa | |
| | Autor | Wiadomość |
---|
Mistrz Gry
| Temat: Gabinet Abaddona Delacroixa Pią Paź 24, 2014 5:41 pm | |
| | |
| | | Airin Gallo
Skąd : Bismarck, Dakota Północna
| Temat: Re: Gabinet Abaddona Delacroixa Sro Paź 29, 2014 10:41 pm | |
| Swego czasu przyjazd do Stanów równał się przykrym obowiązkom. Airin unikała skrupulatnie bycia zobowiązaną już od wielu lat. Unikanie było łatwe, dotrzymywanie obietnic - zupełnie nie. Pochowała tu jedno ze swoich poprzednich żyć, jednego z partnerów, jedną z osobowości, jedno z wielu sztucznych wcieleń. Wszędzie gdzie się zatrzymywała ubierała przecież nowy kostium, kupowała nowy flakon drogich perfum, dobierała inny, kuszący odcień pomadki. Wszędzie wierzyła, że zostanie na dłużej, dawała się usidlić, uwiązać, zgadzała się na wszystko. Bez cienia Rosów za plecami jej życie nie miało żadnego znaczenia, a czarna dziura w jej wnętrzu, którą on po sobie zostawił doskwierała samotnością. Potrzebny był ktoś, coś, potrzebowała ją zatkać czymkolwiek. Tylko po co? Cała szopka by ostatecznie znów gdzieś uciec. Ucieczka stała się definicją jej prawdziwego życia. Przecież nigdy nie chciała zobowiązań. Więc znów Los Angeles. W Hiszpanii Gallo miał stabilne miejsce w Ministerstwie. Jako jego współmałżonka, niczym rasowa pijawka, zaskarbiła sobie prestiż związany z noszeniem tego nazwiska. Małżeństwo w tym wypadku okazywało się być dobrym interesem; mogła gdzieś połączyć zamiłowanie do spektakularnego pozbawiania ludzi życia z obowiązkami na rzecz dobra Czarodziejskiego Narodu. Dwie pieczenie, jak to mawiają, na jednym ogniu. Stany dawały jej kolejną możliwość, przy okazji pozwalając znów uciec od ciężaru normalnego życia. Istniał Kongres i podległe mu Magiczne Oddziały Specjalne, a Gallo jak najbardziej odnajdywała się w roli działacza-wspólnika. Tak przynajmniej jej się zdawało, kiedy kierowała tu swoje kroki. Przemierzała korytarze siedziby podążając za wskazówkami uprzejmego gamonia spod drzwi frontowych stukając obcasami o marmurowe posadzki. Skręciwszy między kolumnami, chwyciła za klamkę drzwi i pchnęła je łagodnym ruchem. Oduczyła się pukać, oduczyła się pytać, czekać na pozwolenie. Wpieprzała się ludziom w życie z butami dokładnie w ten sam sposób, jak wchodziła do pomieszczeń i opuszczała ich nie mówiąc 'do widzenia'. Niewzruszona, niepokojąca, o spojrzeniu palącym skórę. Omiotła gabinet badawczym wzrokiem kogoś, kto dobrze wiedział czym jest pułapka, kto znał zasadzki jak mało kto i odruchowo już kontrolował swoje otoczenie. Prześliznęła wzrokiem po ścianach, meblach, zakamarkach, postać - będącą jak się miało okazać największą pułapką - jakby zwyczajnie pomijając. Na pierwszy rzut oka arogancka wariatka. Czarna chmura włosów, wyniosłe spojrzenie, lekki grymas zniecierpliwienia uciekającym czasem malujący się na twarzy. Dopiero utkwiwszy spojrzenie w nim, w jego profilu, dopiero słysząc znajome brzęczenie podświadomości poczuła się prawdziwie uwięziona w ruchomych piaskach. Co.. Przekrzywiła głowę na bok marszcząc brwi. Znajomy nieznajomy. Łatwo i trudno jednocześnie. Czy mogła tego uniknąć? Czyjeż to niedopatrzenie, że nie wiedziała kogo spotka w tym pomieszczeniu? Jej? To nie był dobry moment na taką konfrontację. Wciąż otulała się przecież czarnym kirem żałoby po mężczyźnie, z którego on wydusił życie. Wypadałoby się witać. Usta wygięły się w łagodnym uśmiechu, całkiem odruchowo, poza nim był przecież też po prostu mężczyzną, a jej racjonalna strona klasyfikowała mężczyzn tylko w jednej kategorii relacji. Jednej reakcji. Mistrzyni aktorki jednej miny i roli. Z drugiej strony budził się w niej ten ognik, niewielki, który kazał jej zamknąć rozchylone w niewypowiedzianym powitaniu usta. Poruszyła głową na boki biorąc wdech i czując stres osiadający jej bólem na karku. Stalo się. Zamknęła za sobą drzwi. - Witaj. | |
| | | Abaddon Delacroix
Skąd : Sztokholm, Szwecja
| Temat: Re: Gabinet Abaddona Delacroixa Sob Lis 08, 2014 12:14 pm | |
| Jedynie niemal niezauważalnie zmarszczone brwi obrazują to, iż Twoje pojawienie się w gabinecie jest dla niego tak ogromnym szokiem. Wiesz, że nie bywa zaskoczony. Nigdy nikomu nie udawało się go zaskakiwać. Nikomu, prócz Ciebie. Teraz pojawiesz się, czyniąc to po raz kolejny. Pojawiesz się i oboje wiecie, że fala tsunami zrodziła się gdzieś w otchłani. Jej uderzenie miało zwiastować zmiany. Zmiany, które rzutować miały na całe wasze otoczenie. To, iż ściany, które z premedytacją budowaliście przez tak wiele lat, tworząc w umyśle pałac swej potęgi miały runąć było pewne, w końcu każde z Waszych spotkań oznaczało rewolucję. Teraz pozostawało zastanawiać się nad tym, czy to, co wybudowane miało zostać na zgliszczach będzie początkiem czegoś dobrego, czy - co zdawało się w tym wypadku o wiele bardziej prawdopodobne - niemalże nieprzyzwoicie kuszącej autodestrukcji. Jesteś sobą, taką, jak wiee lat wcześniej. Nawet, jeśli skrywasz wszystko pod maską, którą przez ten czas doprowadziłaś niemalże do perfekcji. Wiesz, że dla niego maski nie istnieją, a już z pewnością nie wtedy, gdy nakładasz je Ty. Widzi wszystko. To, o czym nigdy nie porozmawiacie i to, co stanie się w niedługiej przyszłości punktem zapalnym. Siedzicie na tykającej bombie, na beczce prochu. Tylko od was zależy, jak to rozegracie. Każda rewolucja niesie ze sobą ofiarę. Należało zadbać o to, aby nie była ona ostateczna. "Witaj" - jedno słowo, uprzejme powitanie. Dla obserwatora zupełnie błahy, wyuczony gest. Tylko wy zdajecie sobie sprawę z tego, iż już stoczyłaś w sobie pierwszą z bitew. Wygrałaś? Poniosłaś porażkę? To nieważne. Przegrana nie istnieje. Jesteście niezniszczalni. Niezniszczalni, dopóki nie stajecie przed sobą twarzą w twarz. Swoje słabe punkty znacie przecież najlepiej. Niemal tak dobrze, jak znajome brzęczenie w umyśle, które pojawia się zawsze, gdy znajdujecie się w jednym pokoju. Brzęczenie, które, jeszcze zanim na siebie spojrzeliście, uczyniło sytuację jasną. Z premedytacją nie uniósł wzroku od razu. Wiedział, iż było to najgorsze z możliwych rozwiązań. Teraz, gdy już na Ciebie spojrzał, zastanawiał się jak udało mu się odwlekać tą czynność przez tak długi czas. Minęły zaledwie sekundy, a jemu wydaje się, iż przez palce przeciekły mu całe godziny. Twoje usta wciąż są uchylone, krótkie powitanie wciąż odbija się od ścian jego gabinetu. Wstaje, może nieco szybciej, niż powinien, niemal natychmiast znajduje się koło Ciebie. Nie pozwala jednak na to, aby przestrzeń między wami zmalała do zera. Dzielą was milimetry, linia, z której przekroczeniem zwlekaliście tak długo, gdy jeszcze jako nastolatkowie, poznawaliście się po raz pierwszy. Teraz czyniliście to na nowo. W zupełnie innych warunkach. Zupełnie innych czasach. Z zupełnie innymi priorytetami i przede wszystkim, z pewnością z drastycznie odmiennymi skutkami. - Usiądź proszę. Mówi, po raz kolejny przerywając ciszę. Nie pozwala na to, aby ciężki fotel stojący przed jego biurkiem uczynił to samo. Odsuwa go, gestem zachęcając Cię to zajęcia miejsca. Gdy siadasz, ponownie obchodzi niebotycznych rozmiarów mebel, aby zasiąść na swoim miejscu. Wiesz, nieczęsto miewa tu gości. Niemal nikomu nie proponuje rezygnacji z pozycji stojącej. Ty jednak wiesz, iż w Twoim wypadku z góry przyjęte normy nie obowiązują. Siedzicie naprzeciw siebie. Twarzą w twarz. Oko w oko. - Co Cię do mnie sprowadza...Airin? Pyta cicho, miękko. Dopiero po chwili decyduję się na to, aby wypowiedzieć Twoje imię, a gdy to czyni, zdaje sobie sprawę, iż brzmi ono zupełnie inaczej, niż kiedyś. Inaczej, a jednocześnie niezwykle znajomo. | |
| | | Airin Gallo
Skąd : Bismarck, Dakota Północna
| Temat: Re: Gabinet Abaddona Delacroixa Nie Lis 09, 2014 7:20 pm | |
| Gdy się zbliżył, a robił to jednocześnie za wolno i zbyt szybko jak na jej standardy, wciąż nie tracąc wyuczonego uśmiechu poczuła jak się dusi. Dwa potężne impulsy energii, dwa fronty burzowe, za blisko, za dużo ozonu a za mało tlenu. Małe iskierki pod skórą czekały jedynie na jego dotyk. Jak dobrze, że zachowałeś te cienką granicę, żal byłoby wystroju pięknego pomieszczenia na wybuch tej nuklearnej bomby. Fala krwi zadudniła w jej skroniach jak pierwszy, powolny rytm, wystukiwany na wojennym bębnie obciągniętym ludzką skórą. Bębny z ludzkiej skóry brzmią trochę inaczej, głęboko, strasznie. Airin znała maoryskich wojowników, lubujących się w skórowaniu ludzi kiedy ci jeszcze żyli. Ponoć zdarta ze zmarłego nie miała takiej sprężystości. Brak wysiłku jaki towarzyszył odsuwaniu mebla wcale jej nie zaskoczył, przyjęła zaproszenie ulegle, wcale się swej uległości nie dziwiąc - choć czas opadania na wiekową acz wciąż piękną poduchę wprawił ją w zadumę. Wszystko działo się tak szybko i za wolno jednocześnie. Nienaturalnie. Może prawda tkwiła w tym, że przy ich spotkaniu czasoprzestrzeń ulegała zakrzywieniu? Zanurzyła się w objęcia mebla, gąbki, skóry, zapachu starości i historii, a ogromne biurko wydawało się bezpiecznym oceanem dzielącym go przed nią. Trochę jak fosa między wybiegiem tygrysów, a zwiedzającym. Tylko które z nich w tym wypadku było bestią. Potrzebowała tej granicy. Trzy calowej grubości blatu z litego dębu, który obroni go przed jej myślami. Przed jej szeptem, bladymi palcami, które zaplotła w węzły w kurczowym zacisku na rzeźbionych podłokietnikach. Spokojnie moje dłonie, cicho blade usta, uspokójcie się myśli. Świat i życie rzadko okazywały jej jakąkolwiek litość w codziennym życiu. W ciągu swojego niedługiego acz intensywnego życia przywykła już do faktu, że zawsze wszystko musiała pchać pod górkę. Dlaczego tego cholernego dnia łudziła się, że będzie inaczej?
Ciche szaleństwo, które w młodości chciała w sobie zabić, licząc na normalność u boku obsydianowego posągu potęgi i mądrości stało się obecnie jej najczulszym doradcą. Zabrakło jej obrońcy, niepisanego sprzymierzeńca, czarnego stróża przed jej własną drogą zagłady. Zostały tylko lęki, a każdy wie, jak ma na imię brat bliźniak strachu - gniew. Senna bestia o paciorkowych oczkach lizała łagodnie jej pomarszczone ego drapiąc szponami nadwyrężone niechcianymi emocjami serce. - Abaddon. - wypowiedzenie tych kilku sylab sprawiło jej jawnie nieprzyzwoitą przyjemność. Grymas zadowolenia przebił się przez maskę sztucznego uśmiechu. Nawet w głowie, sama ze sobą, rzadko pozwalała sobie na myślenie o Tobie. Zawsze byłeś jej grzechem, przecież wiesz. Nieuchwytnym celem, pragnieniem, którego nie potrafiła ugasić niczym, nawet śmiercią. To ciekawe jak pożądanie drugiej osoby potrafi pchać człowieka w najdalsze zakamarki świata, w najdziksze z sytuacji, najtrudniejsze z relacji. Próbuje zamknąć oczy w jakimś nienaturalnie przyjemnym przeświadczeniu, że jak je otworzy to dalej będziesz tam siedział. I robi to. Powoli zamyka, otwiera, a kąciki jej ust drgają za każdym razem. Trochę to szalone, ale nigdy nie nazywałeś jej normalną. Zawsze odbiegaliście od normy. Czym jest standard, powiedz. O coś pytasz. Pytasz mnie? Słucham? Potrzebowała chwili by jej mózg przetworzył ruch jego warg w słowa, bo tętent krwi zagłuszał ten łagodny, spokojny ton głosu. - Praca. - jedno słowo, oficjalny ton głosu, pierwsze kłamstwo. Sprowadza ją tu wszystko, bynajmniej praca- Mój małżonek, Julian, zginął na Kostaryce. - ale przecież o tym wiesz. Ty wiesz i ona wie. - Dowiedziałam się, że zgodnie z jego ostatnią wolą powinnam przyłączyć się do działań Kongresu. - Konwenanse, konwenanse, oficjalne gadki szmatki. Wystarczy spojrzeć w jej oczy, żeby zorientować się co uczyniłaby najchętniej. I nie byłoby w tym działaniu zbyt wiele miejsca na pogawędki. | |
| | | Abaddon Delacroix
Skąd : Sztokholm, Szwecja
| Temat: Re: Gabinet Abaddona Delacroixa Nie Lis 30, 2014 12:53 pm | |
| - Moje kondolencje. Mówi, choć oboje wiecie, iż słowa te nie są szczere. Nie współczuje. Nie przeprasza. Dlaczego? Bo Ty również żalu nie odczuwasz. Twój "mąż". Słowo to w niczyich ustach nie brzmiało zapewne nigdy równie chłodno. Wiesz, że to gra. Kolejny z nieszczęśników stał się ofiarą poszukiwań tego, czego schwycić dotąd nie mogłaś. Od czego uciekłaś, gdy byłaś tak młoda. Powietrze wokół Was zdaje się gęstnieć. Ściany przesadnie rozległego gabinetu zdają się napierać na otaczającą Was przestrzeń. Sekundy mijają nieubłaganie. Za szybko. Nazbyt wolno. A może czas stanął w miejscu? Pamiętasz tamte momenty? Te poranki, noce, podczas których czas dla Was nie istniał? Byliście wtedy ponad nim. Dziś nadal jesteście, choć zatrzymujecie dwie odrębne wskazówki. Czas płynie, ucieka przez palce, a Wy trwacie. W niebycie. W niepewności. W beznadziei. Niczym dwa posągi z białego marmuru. Wpatrujecie się w siebie, niezdolni, by wykonać najmniejszy choćby ruch. Umierasz, gdy na niego patrzysz, czyż nie? On zdaje się czynić to samo. Tak wiele słów. Zbyt dużo. Wciąż za mało. Wieczne nienasycenie. Głód. Pożądanie. Uzależnienie. Przeszłość miesza się z teraźniejszością. Wbija pazury w czaszkę. Kły rozszarpują tętnice. Byliście dla siebie zgubą. Niezwykle piękną katastrofą. W pełni świadomi oddawaliście się tej destrukcji. Z każdym dniem umieraliście coraz bardziej, tylko po to, aby poczuć, że żyjecie. Może choć Tobie w końcu się to udało. Zresztą...to nieistotne. Umieranie z Tobą zawsze było tak nieprzyzwoicie przyjemne. Lata minęły, a Ty wcale się nie zmieniłaś. To zabawne, ale choć nie potrafi przywołać obrazu Twej twarzy sprzed lat, jest w stanie bez najmniejszych kłopotów nakreślić każdą zmianę, która nastąpiła w Twoich oczach. Tylko one się liczyły. To Twe oczy zawsze widział. To one dręczyły go w koszmarach. Koszmarach, do których niczym urodzony masochista tak często powracał. Lata minęły, on się oświadczył, Ty oświadczyny przyjęłaś. Wiedziałaś, że nie pozwoli mu pożyć nazbyt długo, prawda? Gdyby nie Abaddon, sama splamiłabyś swe dłonie krwią. Nie zasługiwał na Ciebie. Nie miał do Ciebie prawa. Tylko bez niego możesz odetchnąć pełną piersią. Poza tym, zawsze dobrze było Ci w czerni. Jesteś perfekcyjną wdową. Znałaś koniec już wtedy, gdy wysnułaś początek. Oboje znaliście. Dlaczego więc teraz w powietrzu unosi się ten przeklęty zapach niepewności? Gdzieś w oddali rozlega się lament feniksa. Rozbrzmiewa za oknem, bądź tylko w Waszych umysłach. Słyszysz? Ktoś jest opłakiwany. Ktoś zupełnie Wam obcy. Obojętny. Feniks płacze nad losem nieszczęśnika. Nad chwilami, które minęły. Płacze, słysząc wojenne jęki, szepty z piekielnych trzewi. Płacze nad jego wysłannikami. Najprzedniejszymi z nich. Nad Wami. Jesteście skazani. Wyrok jest już przesądzony. Cyrograf został podpisany. Wy zaś krążycie, coraz bliżej płomieni, pożądając ich, oczekując na chwilę, gdy w końcu Was pochłoną. Umieranie dawno nie było tak przyjemne, czyż nie? Ta chwila jest tak bliska. Niemal możecie ją schwycić. A jednak wciąż żyjecie. Ukryci za maskami, które tak perfekcyjnie wypracowaliście. - Airin. Mówi cicho, choć Twoje imię rozbrzmiewa w jego umyśle niczym dźwięki wojennych bębnów. Podnosi się z fotela. Powoli, jakby upewniając się, iż wciąż jest do tego zdolny. Wyciąga w Twoją stronę dłoń, przywołując na usta uśmiech, który tak dobrze znasz. Uśmiech, który mówi tak wiele. Który nie zdradza nic. - Witamy w szeregach Kongresu.
| |
| | | Airin Gallo
Skąd : Bismarck, Dakota Północna
| Temat: Re: Gabinet Abaddona Delacroixa Pon Gru 08, 2014 8:00 am | |
| Na te kondolencje znów jakiś grymas lekko zaburzył błogi uśmiech tak skromnie błądzący po jej twarzy. Wzrok zdawał się mówić "daruj sobie" jednak wewnętrzna radość z faktu ponownego bycia wdową za każdym razem wprawiała ją w zadumę. Chyba nie powinna się z tego tak cieszyć... - Ach dziękuję. - kiwnęła nieznacznie głową. Coś niewygodnego było w tym fotelu. Może to coś niewygodnego w niej? Pewnie jakaś myśl. Pewnie o kimś. Pewnie o nim. Przekręciła się przenosząc ciężar z biodra na biodro, zaplatając nogi, zdejmując i zakładając z powrotem dłonie na podłokietniki. Zmarszczyła brwi czując sie trochę jak dziecko na dywaniku, jak wyjątkowo marna pracownica kajająca się przed pracodawcą. Czy tak to będzie wyglądało? Czy zawsze już siedząc przed Nim tak będą nią targać te nerwowe konwulsje? Czy to kajanie się, czy może usilna próba panowania nad sobą. Co by się stało, gdybyś pozwolił jej działać... Do czego mogłoby doprowadzić szaleństwo tej kobiety, gdybyś tylko odrobinę ją zachęcił, Abadonie. To szaleństwo na Twoim punkcie. Tylko Ty tak na prawdę umiesz trzymać ją na smyczy. Pamiętasz, nawet jej własna rodzina potrzebowała do tego klątwy, a Ty? Siedzisz tam sobie, uśmiechasz się kącikiem ust, pojawiasz się raz na sto lat i mówisz coś tym miękkim głosem kota. I... już. Chimera w potrzasku, na łańcuchu, przykuta do Ciebie choćbyś się przed tym bronił. To chyba troche tak, jakbyś sobie nie zdawał sprawy z tego co Cię miało czekać po tym niewinnym, przelotnym romansie. W sumie - skąd mogłeś wiedzieć, kiedyś nie wydawała się być taka. Może to dalej tylko przygoda, wiesz, podróż w nieznane. Ponoć z samobójczego skoku w przepaść najprzyjemniejszy jest lot - czyli to co teraz między nią, a Tobą. Lot. Taka w niej nadzieja, że nigdy się nie skończy ale sami wiemy jak takie loty, takie historie się kończą. Po prostu - kończą. A upadki zawsze są bolesne. Z takiej wysokości możemy być pewni, że śmiertelne. Może dla Ciebie to tylko wycieczka, przypadkowy dyskurs na idealnie zaplanowanej drodze życia. Bo przecież masz idealnie zaplanowane życie, czyż nie? Wszystko pod kontrola panie Delacroix, dobrze to znamy. Wszystko. Pod. Kontrolą. Masz już dobrane serwetki na wesele? Oby nie białe, krew będzie bardziej razić. Słyszała już przecież o Twojej nowej wybrance, Twojej decyzji podjęcia walki o prawdziwe, normalne życie. Przecież tak to działa Airin, ludzie się kochają, zaręczają i ze sobą starzeją. Nie wszyscy do związków podchodzą w tak... oryginalny sposób jak Ty. Nie było na to usprawiedliwień. Nawet jeśli lubiła wić się nocami we własnych wspomnieniach Twoich ramion, dniami, tygodniami patrzeć na twarze swoich małżonków wiedząc, że prędzej czy później zginą z jej albo Twojej reki, nawet jeśli dawała sobie rozgrzeszenie, że przecież prędzej czy później któreś z Was, że to małżeństwo jak każde inne i tak nie potrwa wiecznie, to jednak... no właśnie. Teraz ta rozgrywka układała się z drugiej strony. A we wdówce rosło pragnienie eliminowania zbędnych narzeczonych. Bo tak przecież działał system do tej pory, prawda? Pytanie brzmi, dokąd zaprowadzi ją to myślenie. No i czy pozwolisz chimerze zerwać się ze smyczy. Można się spodziewać, że Ty jako wdowiec nie prezentowałbyś się tak czarująco. Bardziej... destrukcyjnie. - To wszystko? - dwa słowa. Niemalże je wypluła na ten błyszczący blat biurka. Jak jakiś wyrzut, z pretensją. Właściwie ze śmieszną łatwością, choć naładowane były jakimś dziwnym żalem, jakby spodziewała się po tym spotkaniu czegoś więcej. Wstała zaraz za nim i chwyciła jego dłoń niemal natychmiast, jak ptak w locie, jakby tylko tego chciała. Bo tylko tego chciała. Upewnić się, że tu jesteś. Zmrużyła oczy. Wszystko za szybko. Za szybko na jej standardy. - Kłaniam się. Smukłe białe palce wcale nie chciały puszczać tej dłoni. Znajdywały w niej swoje gniazdo, swoje miejsce. Mimo to uśmiech na twarzy Gallo ani drgnął kiedy rozprostowała kłykcie i wysunęła swoją dłoń z uścisku. Od niechcenia. Jak gdyby nigdy nic. | |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Gabinet Abaddona Delacroixa | |
| |
| | | | Gabinet Abaddona Delacroixa | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |